EN

Dekalog III (1988) reż. Krzysztof Kieślowski
w cyklu "Przywrócone Arcydzieła"

Termin → 4.12.2023, godz. 19.00
Gość → Maria Pakulnis

"Dekalog III"
reż. Krzysztof Kieślowski
1988, 55 min.

Scenariusz: Krzysztof Kieślowski, Krzysztof Piesiewicz. Zdjęcia: Piotr Sobociński. Muzyka: Zbigniew Preisner. Występują: Maria Pakulnis, Daniel Olbrychski, Joanna Szczepkowska. Premiera 10.12.1989.

Przywrócone arcydzieła to wybrane przez znanego krytyka filmowego - Łukasza Maciejewskiego wybitne tytuły polskiego kina. Każdej projekcji towarzyszy wstęp oraz spotkanie z twórcami.

                                              

DEKALOG III
Autor: Bartosz Staszczyszyn

Trzecia część serialowego "Dekalogu" to opowieść o samotności i odrzuceniu rozpisana na mistrzowskie kreacje Marii Pakulnis i Daniela Olbrychskiego.

W wigilijny wieczór św. Mikołaj o tubalnym głosie Daniela Olbrychskiego odwiedza jedną z warszawskich rodzin – rozdaje prezenty, by po chwili zdjąć wacianą brodę i porozmawiać z żoną (Joanna Szczepkowska). Kilka godzin później, w trakcie pasterki Janusz w jednej z kościelnych ław zauważa Ewę (Maria Pakulnis), swoją byłą kochankę, z którą dawno temu rozstał się za obopólną zgodą.

Wkrótce Ewa wciąga Janusza w dziwną, tajemniczą intrygę. Podstępnie wyciąga go z mieszkania, by skłonić go do całonocnej wędrówki po świątecznej i pustej Warszawie. Ich wspólna wyprawa staje się okazją do skonfrontowania ze sobą nawzajem, ale i zastanowienia się nad wartościami, które nadają kierunek życiu obojga bohaterów.

"Pojęcie samotności znalazło się w centrum tego filmowego opowiadania. Właśnie nie wspólnota, ale niejako w kontrapunkcie do niej samotność, która może wynikać ze świąt. (…) kiedy teraz oglądam ten film, to mam wrażenie, że jest nie tylko o samotności, ale i o bolesnym wykluczeniu" – mówił Krzysztof Piesiewicz.

Znów, jak w przypadku innych części "Dekalogu" inspiracją stały się niewinne obserwacje codzienności, zapadające w pamięć obrazy podpatrzone w rzeczywistości. W rozmowie z Mikołajem Jazdonem Krzysztof Piesiewicz wspomina:     Kilka miesięcy wcześniej – zanim zaczęliśmy pracę nad tym scenariuszem – jechałem do rodziców ze swoimi dziećmi małym fiatem wypełnionym prezentami. Skręciłem w Krakowskie Przedmieście. Było już ciemno. Trzymał tęgi mróz. W pewnym momencie zobaczyłem, jak ze szpitala dziecięcego przy pałacu Staszica wybiega mały chłopiec w piżamie i pędzi w kapciach w stronę choinki przed kościołem Świętego Krzyża, nieopodal pomnika Mikołaja Kopernika. Chwilę potem wyskoczyły za nim dwie pielęgniarki, złapały go, wzięły na ręce i zabrały do szpitala".

 Ta symboliczna, mocna scena znalazła się w filmie – obserwowana przez bohaterkę Marii Pakulnis (także z pokładu małego fiata) stała się interpretacyjną wskazówką i rodzajem daru od rzeczywistości dla kina. "Trudno jest być samemu w taką noc" – mówi w jednej ze scen bohaterka filmu, a "Dekalog III" pokazuje ludzi, którzy właśnie tego dnia muszą mierzyć się ze swoją samotnością i poczuciem odrzucenia.

Dla Piesiewicza ten film miał szczególne znaczenie. W cytowanym już wywiadzie-rzece przyznawał, że jako prawnik odebrał od swoich nauczycieli lekcję człowieczeństwa, która nakazywała w czasie świąt odwiedzać więźniów, których broniło się przed więzieniem. Historia ludzi, których emocjonalne uwikłania, zinternalizowane kłamstwa i niespełnienia przejmują nad nimi kontrolę, była pierwszą częścią dekalogu, w której filmowy mistycyzm ustępował psychologii, a refleksja nad ludzką słabością była ważniejsza od wielkich dogmatów i ontologicznych pytań.

 "Jest to jeden z niezliczonych wariantów opowieści o szaleństwie miłości, o miłości w jej najbardziej uciążliwej fazie, gdy utraciła już niemal wszystkie cechy pozytywne, a wciąż intensywna i gwałtowna, przekształca się w siłę destrukcyjną" - pisał o tej części "Dekalogu" jeden z krytyków, a "Dekalog III" przeszedł do historii głównie za sprawą Marii Pakulnis, która na ekranie stworzyła brawurową kreację cierpiącej manipulatorki, kobiety samotnej, niezdolnej do pogodzenia się ze sobą samą, wybuchowej i zaborczej.

                                           

PO CO ŻYJEMY?
Porażająca męka zabijania z „Dekalogu V”: śmierć rozpisana na sekundy, które wydają się trwać całe godziny. Ambiwalencja erotycznego przyciągania z „Dekalogu IV”. Powracające upiory przeszłości w „Dekalogu VIII”... Niemal każdy z nas ma swoje własne, ulubione fragmenty „Dekalogu”: ukochane sceny, dialogi, twarze. Filmowa przypowieść Krzysztofa Kieślowskiego od dawna stała się bowiem dobrem wspólnym. Legendą spełnioną.

Przypomnijmy że zbudowany z dziesięciu autonomicznych odcinków serial powstał w przeciągu niespełna roku, w „Dekalogu” wystąpiły największe wówczas gwiazdy polskiego kina i teatru, a za zdjęcia odpowiadali wybitni operatorzy (m.in. Idziak, Zdort, Sobociński). Serial okazał się artystycznym triumfem, a sam Kieślowski, dotąd znany głównie miłośnikom art house’ów, z dnia na dzień stał się niekwestionowanym liderem współczesnego kina. Zagadkowe „życie po życiu” serialu wydaje się zresztą równie zajmujące, jak historia powstania filmowego dziesięcioksięgu. Kiedy w 1989 roku Telewizja Polska podpisała pierwszą zagraniczną umowę licencyjną na zakup serialu, nikt nie podejrzewał że dekadę później „Dekalog” stanie się największym hitem eksportowym TVP w historii. Rozgrywające się w scenerii polskiego bokowiska historie moralnych, etycznych i psychologicznych zapętleń kilkudziesięciu bohaterów, oglądali już kinomani w Europie, Afryce, Azji, Ameryce Południowej; w Tajwanie, Meksyku, Iranie czy Hong Kongu.

                                              

Polska ulica drugiej połowy lat osiemdziesiątych, którą tak wnikliwie zobaczyli  Piesiewicz i Kieślowski, musiała mieć kolor depresji. Niewidzialną barwę apatii, w której znużenie sąsiadowało z bliskim pewności przekonaniem, że taki stan będzie niezmienny. Szare ulice / szare balkony / z widokiem na inne szare balkony / szare żony / szare spódnice – pisała Osiecka. Bohaterowie „Dekalogu” są przypisani do tamtego czasu i miejsca, a jednak ich historie w sposób zaskakujący się zuniwersalizowały. Nadal nie wypełniamy przykazań, nie potrafimy pięknie żyć w brzydkim świecie.

Siła „Dekalogu” sięga jednak głębiej: poza doraźność. Ten serial pokazał egzystencjalną szarpaninę człowieka, który nie potrafi zagrać o własną twarz. Zwyciężyć z maską. Dusi się nieustannie w strachliwych wycofaniach, zduszonych perwersjach, pielęgnuje bezszelestność i dławi własną osobowość. Tymczasem indywidualność jest dolą – lub niedolą – każdego. Człowiek, który nie potrafi, nie chce, albo nie próbuje dopuścić do siebie owej indywidualności – czyli przyjąć swoich przekonań, predylekcji, uczuć i gustów, nie tylko przegrywa na własne życzenie, ale także powoli staje się mętną puszką Pandory grupującą odpady zetlałych pragnień, pięknych gestów, a także frustracji, buntu, niekiedy nienawiści.

Od początku autorzy tego projektu: Krzysztof Kieślowski oraz pomysłodawca i współscenarzysta „Dekalogu”, Krzysztof Piesiewicz, deklarowali, że od prawd religijnych zapisanych w dziesięcioksięgu Mojżeszowym, dużo ważniejsze będą  dla nich zawarte w dekalogu kwestie etyczne i zagadnienia natury moralnej. Kieślowski mówił, że nakręcił ten film, ponieważ sam nie potrafił udzielić jednoznacznej i jasnej odpowiedzi na pytanie: Po co żyjemy? W jakim celu? Dlaczego?

W „Dekalogu” Kieślowski z Piesiewiczem, znakomicie zarejestrowali moment, w którym profanum decyduje o sacrum. Codzienność deprymuje świętość. Od jednego gestu, pojedynczej decyzji, zależy jak ułożą się nasze dalsze losy. W tej układance reżyser nie jest wszechwiedzącym, rozdającym nagrody i uśmiechy omnibusem. Przeciwnie, on także wątpi, zadaje pytania. Widz odnosi wrażenie, że niewidzialny narrator jest tak samo przestraszony światem, jak bohaterowie - jak my. A jednak ów narrator wie, że istnieją pewne etyczne reguły, których należy przestrzegać. To może być uszanowanie dla życia i starości, miłość do bliźniego, albo wiara w Boga. Dekalog oficjalny, który staje się dekalogiem prywatnym. Dziesięcioksięgiem przyzwoitości.

Telewizja (nie tylko polska) nigdy wcześniej nie mówiła o podobnych problemach w sposób tak przejmujący i artystycznie bezbłędny. W dziesięciu epizodach – tylu, ile jest przykazań – Kieślowski wyłożył sens praw ludzkich, które jakby przy okazji sąsiadują z prawami boskimi. Wspólne dla wszystkich tych sytuacji dramaturgicznych było uporczywe dobijanie się dobra. Ale tlące się w ludziach dobro zostało w filmie obwarowane mnóstwem fatalnych pokus, złych przyzwyczajeń, zatrutych emocji. Bo wszechogarniający banał zła – opisany od Heideggera po Lévinasa – jest przecież stale rosnącą amplitudą bezrefksyjnych społecznych nastrojów, albo kondycji świata, w której brakuje refleksji metafizycznej. Tymczasem blokowisko z „Dekalogu” tylko pozornie jest światem bez Boga. Tajemnica losu jest przecież jedynym istotnym punktem odniesienia dla wielu jałowych starań bohaterów, ich beznadziejnych prób zrozumienia fenomenu miłości albo przekleństwa rozpaczy, a bijące bezinteresowną miłością serce ciotki, którą zagrała Maja Komorowska w pierwszym odcinku serialu, pokazuje że Bóg to nie jest rytuał. Niejedno ma imię. To może być ta anonimowa dziewczyna, która w „Dekalogu III” w Wigilię jeździ na wrotkach po Dworcu Centralnym, albo smutna, ciężko chora pacjentka z „Dekalogu IX”, która śpiewem chce zagłuszyć prywatny, rozdzierający finał. Prawda wiary zawarta w „Dekalogu” jest bowiem przykazaniem miłości. Obowiązującym w życiu. I po śmierci.

Łukasz Maciejewski
(pierwodruk: Tygodnik Powszechny)

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.